W końcu udało nam się dotrzeć do Hangzhou. To co warto zobaczyć to przepiękne jezioro. Na nieszczęście deszcz nie ustawał. Postanowiliśmy jednak skorzystać z łodzi. Nie obyło się bez krótkich negocjacji cenowych. Bardzo przyjemnie było się przepłynąć, tak dla odmiany. Chyba dzięki temu zaliczyliśmy każdy środek transportu: powietrzny, lądowy i wodny.
Na a następnie coś dla koneserów. Oczywiście ten biały serek to doufu na ostro (czyli po naszemu tofu). Takiej ostrości w Polsce nie zaznacie! [Szy doufu] znaczy "jeść tofu", ale też jakby podrywać dziewczynę, czy głaskać ją. To dlatego, że tofu jest miękkie jak skóra dziewczyny :-) Widzicie jeszcze wieprzowinę i rybę na zielonych warzywach, a misie przepyszne twarde tofu z mięskiem. Pychota! Niestety przypraw jakiś specjalnych nie udało mi się nigdzie napotkać, choć pytałem Zena o to.
Oczywiście była też akcja z taksówką! Nie mogliśmy złapać i pojawiali się jacyś kolesie, którzy chcieli podwozić za większą kasę, ale wtedy zastawiali drogę i nie można było złapać taksy. Mało brakło a Zen zagrałby kung fu na jednym kolesiu. Ale akurat pojawiła się taksa!
Trafiliśmy też na próbę zespołu tradycyjnego. To na video... zaraz, zaraz...